Rita Vespa Most na rzece Cichej „Jak łatwo połączyć kraje mostem…” |
||
|
![]() |
|
|
1. „Nie mam drobnych, ale spróbuję się odwdzięczyć” Sto i trzydzieści trzy lata prom
linowy łączył brzegi rzeki Cichej, która dzieliła dwa księstwa, Górne i Dolne. Kiedy
ja pracowałem na promie, rano i wieczorem wskakiwał na barkę łaciaty pies,
bardzo zajęty swoimi sprawami, oczywiście nie płacił za przewóz, tylko machał przyjaźnie
ogonem. Przeprawiali się kupcy, chłopi, panowie, damy, chłopki z kurami w
koszyku na targ, przewozili wełnę, sery, barany, mleko. Kręcili się też muzykanci,
żałobnicy, aktorzy, uczniowie, dobrzy i źli ludzie. Przewozili też ciekawe
opowieści, plotki, żarty lub łzy i dzielili się nimi z obsługą barki. Jak nie było wojny ludzie z chęcią
wymieniali się towarami, ale kiedy krążyli wojskowi, to zaczynała się bitwa o
dolinę rzeki Cichej i ludzie uciekali. Księstwa walczyły o rzekę, też za czasów
mojego dziada i ojca, bo rzeka była bogato zarybiona. Zwykle, po krótkiej
bitwie księstwo Górne zajmowało dolinę rzeki i oczywiście brali mnie,
przewoźnika z barką w swoje władanie. Za jakiś czas księstwo Dolne z
wściekłością szturmowało dolinę rzeki, a ja znów zamieszkiwałem księstwo Dolne.
Tylko daninę płaciłem raz na Górny, raz na Dolny zamek. Książę Dolny mieszka
blisko naszej wsi i często go widuję. Matka opowiadała mi, że kiedy prom miał
akurat sto lat, ja się urodziłem. Książę pogratulował rodzicom syna i nadał mi
imię Ponto, bo mój ojciec był przewoźnikiem na promie. Kto nie miał pomysłu jak
nazwać niemowlaka, książę zawsze z radością nadawał ciekawe imię dziecku. Kiedy miałem piętnaście lat, matka
urodziła bliźnięta o pięknych, chabrowych oczach. Książę pierwszemu nadał imię
Chaber, a drugiemu dał Bratek. Przy okazji obwieścił, iż tego dnia co
bliźniacy, urodziła mu się córka i ciągle zastanawia się jak dać jej na imię.
Wtedy wymknęła mi się głośno myśl: - Ona będzie duszą księstwa
Dolnego! Ojciec zrobił do mnie groźną minę,
bo śmiałem odezwać się nie pytany, zaś
książę zamknął oczy i szepnął: - Anima… pomysł doskonały, Ponto,
jesteś wielki. Książę wskoczył na konia i
popędził do zamku nadać imię córce. Moi bracia, Chaber i Bratek byli nieznośni
od urodzenia tak dokuczliwie, że ojciec musiał pomagać matce w domu. Wszystkie
noce mieli nieprzespane, a ja uciekałem spać do stodoły. Wtedy często zastępowałem
ojca na pontonie; wolałem szarpać się przy linie na barce niż zajmować się
braćmi. Byłem silny i lubiłem pracować, przy okazji obserwowałem ludzi i ich
upodobania. Przyglądałem się też rybom w rzece i podziwiałem ich piękno. Niestety, moja swoboda nie trwała
długo. Bliźniacy, dosłownie w ciągu pół roku, wykończyli najpierw matkę i
wkrótce ojca. Musiałem sam zająć się braćmi i nie chcę wspominać, a nawet chcę
zapomnieć, jak to było. Tak, więc
pracowałem i wychowywałem dwójkę dzieci. Zabierałem ich codziennie na barkę, bo
nie miałem innego wyjścia, ale los mi sprzyjał; w torbie zawsze miałem sporo groszy za prom
oraz podarunki od podróżnych i handlarzy. Dostawałem od nich ser, ciasto,
chleb, masło, mąkę, czasem kurę, wino, owoce, a raz dostałem nawet wełniany
sweter. Bracia dostawali cukierki od handlarek, mimo, iż widać i słychać było,
że są nieznośni i tylko łaciaty pies wzbudzał ich respekt. Wreszcie odchowałem braci. W wieku
15 lat Chaber został murarzem, zaś Bratek cieślą. Radowała mnie myśl, że się
usamodzielnią, a ja wreszcie odpocznę i zacznę nowe życie. Nie miałem serca,
aby ich porzucić jak niedźwiedzica, która swoje odchowane dzieci zostawia na drzewie i ucieka, aby one
usamodzielniły się. Tak więc, bracia ciągle szukali pracy i niestety, każda
propozycja zatrudnienia ich brzydziła. A ja czekałem już niecierpliwie, aż
zostanę wreszcie sam i odnowię dom. Bracia nie mieli czasu na porządki, czy
remont dachu, bo ciągle szukali pracy. Zaledwie narąbali drewna, ugotowali zupę
kartoflankę albo wyprali sobie bieliznę. Za to wieczorami kłócili się, który z
nich bardziej spodoba się księżniczce, a miałaby trudny wybór, gdyż byli
identyczni. Wcale nie dziwiłem się ich
zauroczeniu, ona była śliczną panienką. Czasem widziałem, jak z dworkami pływała
łódką po rzece i nawet machały do mnie, przekrzykując się wesoło: - Ponto, jesteś wielki, Ponto,
jesteś silny, Ponto, jesteś piękny! Ach ten książę, on musiał o mnie
plotkować… Wreszcie któregoś dnia, kobieta,
która handlowała jajkami, zagadała mnie: - Ponto, weź tych nierobów braci
bliźniaków, zaprowadź do zamku, poproś księcia niech ich zagoni do roboty. Propozycja była kusząca i nawet
dziwiłem się, że sam na to nie wpadłem. Nie mogłem doczekać się, kiedy wrócę do
domu i braciom to powiem. Wieczorem na ostatni, powrotny
kurs czekał już łaciaty pies a z nim stał człowiek, którego widziałem pierwszy
raz. Ucieszyłem się, że zarobię jeszcze 10 groszy, zaś on powiedział: -
Nie mam drobnych, ale spróbuję się odwdzięczyć. Puściłem ich na prom, dałem im nawet
po kawałku ciasta, które dostałem od piekarza. Powoli kręciłem kołowrotkiem i przyglądałem
sie z ciekawością nieznajomemu oraz psu, dziwnie pasowali do siebie. Nawet
powiedziałem, że ich lubię i zaproponowałem podróżnemu nocleg w stodole, bo
gwiazdy już mocno świeciły. Spojrzał na mnie, podał mi rękę i przedstawił się: - Jestem Gwidon i wiem, że ty
jesteś Ponto. Górale plotkowali, że jesteś zbyt dobrym człowiekiem i trzeba cię
zahartować. Ja jestem nieustannie w podróży; najbardziej lubię chodzić po
górach, a potem fantazjuję, że latam nad szczytami jak ptak i wszystko widzę,
wszystko słyszę, jak zwiadowca na wojnie o życie. Wtedy nie miałem pojęcia o czym on
mówi, a mówił takim przejmującym głosem, aż dreszcze mnie przechodziły. Kiedy
dobiliśmy do brzegu, pies pomachał ogonem i pobiegł w swoją drogę. Gwidon
podziękował za propozycję noclegu i powiedział, że spieszy się. Zażartowałem
nawet, że on, jak pies pomacha mi przyjaźnie ręką na pożegnanie i taka to
będzie zapłata. Ale Gwidon wyciągnął dłoń na której leżał prosty, srebrny
pierścień z czarnym kamykiem i rzekł: - Jesteś człowiekiem o miękkim
sercu i możesz szybko zginąć, więc trzeba cię zahartować. Masz tu pierścień, na
wszelki wypadek. On daje drugie życie. Drugie życie to życie z twardym sercem.
Jeżeli masz odwagę założyć go, to pamiętaj, już go nie zdejmiesz, chyba tylko
po śmierci. Uśmiechnął się lekko, a ja bez
namysłu założyłem pierścień i zażartowałem: - A na trzecie życie masz coś? - Podobno trzecie życie daje tylko
pusty śmiech. Ja lubię żartować, więc zacząłem
się śmiać, wtedy Gwidon podał mały skórzany woreczek: - Weź i to, na wszelki wypadek.
Otwórz spokojnie w domu. Teraz uprzedzam twoje pytanie, nikogo nie okradłem. Pomachał na pożegnanie i poszedł
tą samą ścieżką co pies.
2. „Wdzięczność
to trudny ciężar do zniesienia” - Od jutra sam szukam dla was
pracy. Idę do księcia. Oni tylko westchnęli głęboko, a
Bratek grzebał w mojej torbie i zapytał: - Duży dzisiaj miałeś zarobek? Zabrałem mu torbę, ale była pusta,
zaś Bratek zaśmiał się: - Tego szukasz? Trzymał wysoko woreczek i nim
potrząsał. Wreszcie położył go na stole, a ja opowiedziałem braciom o nowym
podróżnym, potem rozwiązałem woreczek. Wysypałem z niego chyba sto złotych
monet. Wszyscy troje byliśmy w szoku. Ledwo wykrztusiłem z siebie: - A mówił, że nie ma drobnych,
prawdę mówił… Chaber posmutniał: - Teraz zostawisz nas tu, na
śmieciach, a sam będziesz bogaczem. Byłem zbyt przywiązany do
ojcowizny i nie miałem zamiaru nic zmieniać. Szkoda wspominać ile mieliśmy żartobliwych
planów. Byliśmy przecież niesamowicie bogaci! Ale jak długo można marzyć! Wreszcie
miałem jedno pragnienie, odpocząć, odpocząć i tyle. Dla mnie to było, jak sen,
zresztą byłem bardzo śpiący. Byłem też przekonany, że jak się obudzę, będzie
znowu normalnie. Ciągle nie wierząc w dziwny pierścień i kolorowe monety, postanowiłem
oddać braciom woreczek i niech budują sobie domy z marzeń: - Podzielcie się złotem z woreczka
i idźcie w świat. Sam będę tu żyć dostatnio. Bratek powiedział: - Dziwny z ciebie człowiek jeżeli
nie głupi. Nigdy nie wierzyłem, że coś mi
spadnie z nieba. Myślałem, że woreczek to zwidy, które znikną, a bracia dadzą
sobie radę w pracy u księcia, mieli przecież w rękach dobre zawody. Zasypiałem
z myślą, że rano, z pewnością, będzie czekał na prom kudłaty pies i dużo ludzi
do przewiezienia na drugi brzeg. Wyszedłem nad rzekę gdy bracia
jeszcze spali. Wszystko było jak zwykle, jedynie zastanawiał mnie pierścień na
palcu. Kiedy wieczorem wróciłem do domu, zastała mnie cisza, po braciach
zostały tylko stare ubrania. Trochę miałem do nich żal, że opuścili dom bez
pożegnania. Zaczęło do mnie docierać, że woreczek zawierał prawdziwe monety. Jednak
byłem szczęśliwy, czekałem tylko na znak od nich, jak sobie radzą, zwykła
ciekawość człowieka. Ale znaku życia nie dawali, a ja tłumaczyłem sobie, że pewnie są zapracowani. Wreszcie machnąłem
ręką, a żal utopiłem w rzece. Odnawiałem dom i dobrze mi się
wiodło. Wieczorem wracałem z barki i machałem psu, który, jak zwykle, był bardzo
zajęty swoimi sprawami. To był dobry czas, można było planować sobie spokojne
życie. Ale cóż, na krótko, bo jak nie wojna to piorun albo wszystko naraz. Trzy lata minęły akurat, jak Chaber i Bratek
opuścili dom, gdy wieś nawiedziła burza z huraganem. Barkę zatopił wzburzony
prąd rzeki, a od pioruna pożar zniszczył mój dom. Zostałem nędzarzem, nawet nie
miałem siły płakać. Postanowiłem odszukać braci i prosić o schronienie. Chłopi
od razu pokazali mi gdzie mieszka Chaber z rodziną. Długo wołałem pod bramą,
ale mnie nie wpuścił. Wreszcie podeszła pod furtkę kobieta i powiedziała, że Chaber
nie ma brata i mam się oddalić. Bratka nie mogłem znaleźć, więc poszedłem do
karczmy prosić o nocleg, bo miałem w torbie jeszcze trochę groszy. Karczmarz
przyjął mnie, cierpliwie wysłuchał moje żale a na koniec rozmowy powiedział, że
Bratek jest u niego częstym gościem i właśnie na ławie za karczmą popija wino z
dzbana. Przeczuwając niespodziankę, powoli zajrzałem za
karczmę. Tak jak powiedział karczmarz, Bratek siedział na ławie i trzymał na
kolanach dzban. Usiadłem koło niego pytając o Chabra. Przyznałem, że mnie nie
wpuścił swojego do domu. Pijany Bratek pokiwał głową i zapłakał: - Wdzięczność to trudny ciężar do zniesienia. Ja
też nie mogę ci pomóc, przehulałem wszystkie złote monety, a to jest ostatni
dzban z resztką wina, zobacz. Podał mi dzban w którym na dnie była resztka
wina. Tylko spojrzałem i oddałem mu dzban. W tej chwili Bratek zobaczył
pierścień na moim palcu: - Zdejmij ten pierścień, dostaniemy za niego dużo
wina i jadła. Powiedziałem mu, że to będzie niemożliwe, bo nie
mogę go zdjąć. Nawet próbowałem zsunąć go z palca, gdy kątem oka zobaczyłem jak
Bratek unosi w górę dzban i opuszcza szybko na moją głowę. W tym momencie oczy
zaszły mi mgłą. Kiedy się ocknąłem, leżałem na ziemi sam, z
nieznośnym bólem głowy. Zawlokłem się do karczmy, a tam karczmarz troskliwie
mnie poratował, nawet pozwolił iść do łaźni abym się umył. Miałem rozbitą,
pokrwawioną głowę i szramę koło ucha. Kiedy opłukałem ręce, zobaczyłem na moim
palcu zardzewiałą żelazną obrączkę z dziurą po oczku z cennego kamienia. Wtedy dotarło
do mnie, że zostałem zamordowany i mam już drugie życie. Bez trudu zdjąłem kawałek
żelastwa z palca i wyrzuciłem. Nie wiedziałem co robić. Karczmarz poradził mi,
żebym zaciągnął się do wojska. W sztabie dostanę opiekę i zapłatę. Okazało się, że książę Górny, właśnie ma
zająć dolinę rzeki Cichej i trwają walki w lasach, więc potrzebują żołnierzy. 3. „Szkoda
mojej wiedzy na strzelanie” Na drugi dzień udałem się do kwatery wojskowej.
Z rozbitą, bolącą głową stanąłem przed kapitanem i powiedziałem stanowczo: - Proszę o przyjęcie mnie do wojska, obiecuję
być dobrym napastnikiem. Zdumiony wojskowy spojrzał kpiąco: - Coś wydaje się, że to ciebie napadli. Kapitan zaśmiał się głośno, a wraz z nim kilku
żołnierzy. Ale ja nie traciłem nadziei na przydział do wojska i odpowiedziałem
mu jeszcze śmielej: - Tak jest, panie kapitanie! Śmiech to zdrowie,
teraz, po tej przygodzie, już wiem, jak to mówią… najlepszą obroną jest atak! Kapitana bawiła moja zapalczywość, kazał ranę na
głowie zawiązać bandażem, dać jeść oraz ubrać w mundur. Teraz każdy chętny do
walki był cennym nabytkiem. Rano po apelu wziąłem strzelbę i poszedłem do lasu uczyć się strzelania. Kiedy
padł pierwszy strzał wszystkie ptaki i zwierzęta pouciekały. Wygrzewające się
na piasku żmije pochowały się do wężowiska pod korzenie sosny. Zabolała mnie
nieznośnie głowa i tylko po tym jednym strzale zobaczyłem setki gwiazd w
oczach. Doszedłem do wniosku, że wyrzucą mnie z wojska bo strzelać nie mogłem. W pewnym momencie oświeciła mnie myśl, że zostanę
zwiadowcą. Nie będę musiał strzelać, a odwagi mi nie brakuje. Znałem teren
całej doliny z obu stron rzeki jak nikt inny. Zadowolony z pomysłu wróciłem do
kapitana i rzekłem: - Proszę, abym mógł zostać zwiadowcą, panie
kapitanie, trwogi w sercu nie czuję. Znam teren jak nikt z was i tych ludzi z
gór też rozpoznaję. Szkoda mojej wiedzy na strzelanie. Rzeczywiście trwogi nie czułem. Jakoś
przedziwnie byłem pewien, że wygramy bitwę przy mojej pomocy. Kapitan opierał
się, tłumaczył, że zwiadowca musi być przeszkolony. Czas naglił, zaś nie mieli żadnego
zwiadowcy. Książę Górny z wojskiem już schodził w dolinę rzeki Cichej i nie
wiadomo było czy nie zamierza iść dalej, aż pod zamek księcia Dolnego. Po naleganiach kapitan zgodził się, ale mnie
ostrzegł: - Nie wykluczam, iż wysyłam cię na pewną śmierć,
musisz zdawać sobie z tego sprawę. 4. „Jego
głupota okazała się silniejsza od zimnej kalkulacji…” Przebrany za włóczęgę wyruszyłem od razu na
zwiady. Kiedy znalazłem się w środku lasu ujrzałem ognisko, przy którym
siedzieli trzej żołnierze wroga. Postanowiłem podsłuchać o czym mówią i
przyczaiłem się w krzakach. Rozprawiali o zaletach swoich panienek, ale też,
obmawiali damy dworu, które porwali z łódek na rzece. Podejrzewałem, że musiała
być wśród nich księżniczka Anima. Z przejęcia, aż wstałem na równe nogi i wtedy
usłyszałem za plecami: - Ręce do góry, bo strzelam. Ktoś pchnął mnie kolbą w plecy i w tej samej chwili
wokół mnie padło kilka strzałów. Uklęknąłem na ziemi i zasłoniłem sobie uszy, w
oczach ujrzałem jasne gwiazdy i poczułem potworny ból głowy od huku, więc
zacząłem krzyczeć: - Gwiazdy, gwiazdy spadają… Żołnierze wzięli
mnie pod ręce i przywlekli do ogniska, śmiejąc się: - Pewnie mu jakaś gwiazda na łeb spadła, bo ma
okaleczony. A teraz gadaj co tu robisz. Zrobiłem na nich wrażenie głupca, co natychmiast
wykorzystałem: - W nocy czytam z gwiazd przyszłość. Właśnie
jest gwiaździsta noc i sobie czytałem. One spadają w tajemny sposób, a strzały
nie sprzyjają odczytowi. Dwóch chciało mnie puścić wolno, ale trzeci był
nieufny: - Kim jesteś potłuczony oberwańcu jeden, no? Może
przyszedłeś na zwiady? Nie chcesz nam gadać, to pójdziemy do pułkownika Barana. Potraktujemy cię jak zdobycz
wojenną, co czyta z nieba. Tak się składało, że znałem Barana z plotek na
promie. Wiedziałem, że jest bezlitosny i skąpy, miał ambicję zająć całe
księstwo Dolne. Jedna z kobiet, powiedziała mi nawet, że Baran często bywa u
wróżki i dobrze płaci za jej przepowiednie. Oprócz tej wiedzy, miałem już drugie
życie i nie czułem w sobie lęku. Kiedy zaprowadzili mnie do pułku, stanąłem
przed człowiekiem, którego chłodne spojrzenie zdradzało wielkiego gracza
hazardzistę, a za lekkim, ironicznym uśmiechem, kryła się bestia opętana walką
o wszystko. Pomyślałem wtedy, że to jest postać, która ma za sobą, co najmniej,
piąte życie. Żołnierz pchnął mnie w kierunku tego potwora: - To wariat, panie pułkowniku, on mówi, że czyta
z gwiazd, zatrzymaliśmy go na wszelki wypadek. Pułkownik Baran kazał mnie zostawić związanego
na ławce, a żołnierzom odejść i spytał skąd jestem. Oczywiście opowiedziałem mu
bajkę, że mieszkam w górach i leczę ludzi ziołami, czytam z gwiazd i z ręki. Łgałem,
że teraz znalazłem się nad rzeką po specjalne ziela i złapali mnie żołdacy.
Tłumaczyłem, że nie wiedziałem o operacjach wojskowych. Przy okazji sprytnie dodałem,
że górale chwalili męstwo pułkownika Barana. Oczywiście zaproponowałem mu czytanie
z dłoni lub z gwiazd: - Jestem wariatem lub wróżbitą, co kto woli.
Proszę mi pokazać rękę, a z dłoni wyczytam przyszłość. Jego głupota okazała się silniejsza od zimnej
kalkulacji, a pazerność na władzę zgubiła go w tym momencie, gdy powiedział: - Nie wierzę ci, lecz co mi szkodzi pokazać
dłoń. A teraz mów co mnie czeka, ale pamiętaj, za kłamstwo stracisz życie. Wyciągnął rękę a ja z uwagą przyglądałem się
zmarszczkom na dłoni Barana. Opowiadałem cedząc każde słowo: - Panie, widzę wojnę krótką, a ty jesteś zwycięzcą
największym. Ale, ale tu coś po drodze widać... Baran niecierpliwił się, ja cedziłem dalej słowa:
- Wojsko idzie lasem do natarcia na wroga. Ty, panie
jesteś gdzieś obok, zobaczyłeś jamę pod sosną... - I co dalej, gadaj szybciej! - Nie czytam tak szybko z
ręki, proszę mnie nie popędzać bo się jeszcze pomylę. Sięga pan, pułkowniku, a
tam, pod zbutwiałymi, mokrymi kłączami sosny, wielki skarb w metalowej skrzyni,
złoto, diamenty... Z pewnością nie mylę się. Teraz widzę gdzie to jest! Kłamałem jak natchniony i
ukryłem twarz w dłoniach, żeby nie zobaczył jak się śmieję. Baran chodził po
namiocie, wreszcie stanął: - Dosyć, to łatwo można sprawdzić. Przed świtem byliśmy gotowi
do wyjazdu na koniach. Baran polecił zdumionemu kapitanowi zachować dla siebie
wiedzę o nagłej zmianie planów pułkownika: - To jest poufna misja,
moja i tego tajemniczego posłańca. Macie dyskretnie zapomnieć o naszym wyjeździe.
Dobre gwiazdy czuwają. Wyruszyliśmy w głąb lasu. Baran
kazał mi jechać tuż przed sobą. - Teraz mów, gdzie
widziałeś jamę. - Jak tylko miniemy spaloną
chałupę, musimy skręcić w prawo, tam wskażę ścieżkę, panie pułkowniku. Przez chwilę mówiłem
prawdę, przejechaliśmy koło mojej spalonej chaty, potem prosto na polanę. Powtarzałem
w myślach: uda się, z pewnością się uda. Wjechaliśmy na polanę, na której
pierwszy i ostatni raz w życiu, wystrzeliłem ze strzelby. Tam zapamiętałem
miejsce gdzie schowały się żmije. Pragnąłem tylko, żeby nie poszły gdzieś
daleko na spacer. Udawałem, że szukam miejsca i potem z zamkniętymi oczami
wskazałem jamę pod wygiętymi korzeniami sosny: - To tu, panie pułkowniku. Baran zszedł z konia,
położył broń koło siebie i zaczął zaglądać do jamy, ale nic nie ciekawego nie
widział. Sięgnął, więc głęboko ręką do środka i krzyknął: - Są jakieś mokre liny
zbutwia... aaaaaaa… Ale nie skończył zdania bo
zajęły się nim zdenerwowane żmije. Baran w pierwszej chwili krzyknął z bólu i
zaczął uciekać, ale silne działanie jadu żmij skróciło jego męki, przewrócił
się i skonał. Patrzałem obojętnie, najgorsze miałem za sobą. Poczekałem, aż
żmije schowają się do jamy, zabrałem strzelbę, zdjąłem mundur z pułkownika
Barana i założyłem mu swoje ubranie. Potem przebrałem się w mundur pułkownika, poklepałem
trzy gwiazdy na ramieniu, wsiadłem na oficerskiego konia ze strzelbą w ręku. Drugi
koń biegł za nami; popędziliśmy w stronę kwatery księstwa Górnego.
5. „Panie nie protestowały, lecz oficerowie przeklinali przy damach…” Wtedy miałem tylko jedną
myśl, uratować księżniczkę Animę. Po drodze spotkałem
kompanię żołnierzy, zmierzającą na południe, prawdopodobnie w kierunku zamku
księcia. Zatrzymałem około setki wojaków i rozkazałem iść w innym kierunku.
Oznajmiłem, że tam właśnie nadciąga kompania księcia Dolnego. Zmienili więc
kierunek i poszli prosto… na bagna i moczary, czyli bezpowrotnie. Znałem ów
teren jak mało kto! Przyjechałem w zdobytym mundurze
pod namiot pułkownika Barana, a sześciu niższych rangą ode mnie oficerów,
rozdziawiło gęby ze zdziwienia. Bez wahania rozkazałem milczenie, udając, że to
tajemny plan pułkownika. Zmyśliłem nawet, że wkrótce przyjedzie pułkownik Baran
z niespodzianką. Kazałem im wejść do namiotu dowódcy i cicho czekać na jego przyjazd.
W drugim namiocie było pięć
dam dworu i księżniczka Anima, oraz dwóch oficerów wojskowych księcia Dolnego.
Pilnował ich jeden wojak ze sztucerem. Kazałem mu wejść do namiotu i policzyć
wszystkich zakładników. Wszedłem za nim i przystawiłem mu kolbę do pleców, a on
posłusznie podniósł ręce do góry, następnie uwolnieni jeńcy związali strażnika.
Cicho weszliśmy do namiotu pułkownika
Barana i z zaskoczenia kazaliśmy się poddać sześciu wrogim oficerom. Wpadłem na
pomysł, aby oficerowie zamienili się ubraniem z kobietami. Przecież nie mogłem
wyprowadzać dam z obozu, nie ryzykując rozpoznania kobiet. Potem miałem zamiar
bezpiecznie wyjechać z przebranymi zakładniczkami z kwatery nieprzyjaciela. Panie nie protestowały,
lecz oficerowie przeklinali przy damach, zakładając peruki i sukienki.
Następnie związaliśmy im ręce, nogi i zasłoniliśmy usta, aby nie wołali o pomoc.
Schowaliśmy ich za zasłonę w namiocie, gdzie miał miejsce do spania pułkownik
Baran. Powiedziałem, że za jedno mruknięcie, kula w łeb. Kobietom kazałem czekać na
znak wyjścia. Zaś sam wyjrzałem z namiotu aby zorientować się gdzie trzymają
konie. W tym momencie natknąłem się na posłańca, który donosił, iż zamek z
księciem Dolnym jest zajęty i kazał przygotować akt kapitulacji, bo właśnie
wjeżdża książę Górny ze świtą. Cofnąłem się do namiotu i zdążyłem powiedzieć,
aby panie stanęły na baczność i godnie przyjęły księcia. Dwóm jeńcom kazałem
stanąć w pogotowiu i dopiero na mój znak, zaatakować księcia Górnego. 6. „Kłamałem, choć tak naprawdę, spełniałem tylko dziecięce marzenia” Niestety, ucieczka dam została chwilowo
udaremniona. Sporządziłem więc, akt kapitulacji i położyłem na stoliku, aby
odwrócić uwagę księcia gdy wejdzie do namiotu. Potem zerkałem przez szparę kotary
czekając kto pierwszy się zbliży. Wreszcie z daleka zobaczyłem szeroki uśmiech
księcia, za nim jechało kilku oficerów i jeden generał. Zeskoczyli z koni i
książę pierwszy podszedł do namiotu. Było ciemno, więc schyliłem się i
przesunąłem kotarę wejściową, aby go wpuścić do środka. Kiedy wszedł dałem znak
dwóm jeńcom aby go zaskoczyli strzelbami. Książę nie stracił dobrego
samopoczucia, myślał, że to żart. Powiedziałem mu: - Posiadam tajną misję od
pułkownika Barana, nic złego ci nie grozi. Poprosiłem go o wydanie rozkazu,
by nikt więcej nie wchodził do namiotu, co uczynił. Cały czas uśmiechał się, a
miał piękny uśmiech, ale jak zobaczył przebrane damy za wojsko to zdębiał: - Tajna misja Barana. Co on
wymyślił, ten przedziwny człowiek, ciekawe! Przedziwny był ten książę, w ogóle
nie przejmował się, że jest naszym zakładnikiem. Zaczął przyglądać się kobietom
i zatrzymał się przy księżniczce. Zdjął jej delikatnie czapkę z głowy i
rozsypał loki na płaszcz oficerski. Animie lęk z oczu zniknął i pojawił się
lekki rumieniec na policzkach. Książę ukłonił się: - Piękna kobieto, zawojowałaś moje
serce bez jednego wystrzału. Baran, fircyk jeden, co on wymyślił… Natychmiast włączyłem się w tok
rozumowania księcia i połączyłem go z rumieńcem księżniczki: - Otóż powiem krótko: pułkownik
Baran kazał mi sporządzić akt pojednania i wyjaśnił dlaczego. Powiedział, że wróżka
wyczytała z gwiazd koniec wojen i nakazała zaprowadzić pokój. Powiedział też,
że bez walki będzie śmiesznym, ołowianym żołnierzykiem, a dla niego to będzie gorsze
niż śmierć. Oddał mi mundur, zabrał moje ubranie, kazał wracać do namiotu, potem
miałem wypuścić damy i dwóch jeńców, oraz oświadczyć to wszystko księciu
Górnemu, bo on sam nie miał odwagi aby to powiedzieć mu w oczy. Potem
przystawił sobie broń lufą do głowy. Na szczęście zdążyłem zabrać mu strzelbę,
a on, smutny, oddalił się w głąb lasu. Książę, teraz wszystko co nastąpi, będzie
się działo z twojej woli. Kłamałem, choć tak naprawdę,
spełniałem tylko dziecięce marzenia. Nigdy nie lubiłem wojny i lękałem się kolegów,
którzy strzelali z procy do ptaków. Tak, więc zasalutowałem, czekając na dalszy
ciąg wydarzeń. Książę Górny słuchał mnie uważnie,
ale oczy miał skierowane na Animę: - A co powie na to piękna dama? Anima powiedziała: - Kiedy pułkownik Baran mnie
porwał, wtedy złośliwie mu powiedziałam, że nasze księstwa się kochają, a strzelają
tylko wredni ludzie. Widać, że przemyślał moje słowa. Chętnie podpiszę akt
pojednania księstw, w imieniu mojego ojca, księcia Dolnego. Książę kręcił głową, potem odwrócił
się do mnie: - Skreśl słowo: kapitulacji i
napisz: pojednania. To jest coraz bardziej ekscytujące, jak ci na imię
księżniczko? - Zobaczysz jak podpiszę dokument. Książę i księżniczka podpisali
dokument, ale ja byłem podejrzliwy, czy książę nie knuje podstępu, aby się stąd
wydostać. Pomyślałem, że najlepiej, aby jeszcze oficerowie podpisali akt. Oni
zaś siedzieli związani za kotarą i bali się o swoje życie. Książę był odwrócony
do Animy, więc ja dyskretnie zajrzałem za kotarę i zapytałem na migi czy
podpiszą, wszyscy mocno potrząsnęli głowami, że tak, wobec tego powiedziałem: - Książę, niech oficerowie podpiszą
akt, będzie pewniej, mocniej. Książę tylko kiwnął głową i kazał
zawołać oficerów, więc odsłoniłem kotarę za którą siedzieli związani panowie w
strojach dalekich od sztuki obyczajów wojskowych. Na ten widok książę dał popis
poczucia humoru, a nawet ustanowił order pokoju na cześć pułkownika Barana.
Order miał przedstawiać złotego barana o wielkich rogach z trzema gwiazdami, porywającego
smukłą damę i miał być podwieszony na wymyślnej kokardce. Kiedy książę żartował
my rozwiązywaliśmy oficerom nogi, dłonie i usta, a oni, uwolnieni, po kolei podpisali
akt pojednania. Potem, na moją usilną prośbę, podpisaliśmy
jeszcze nakaz wybudowania pokojowego mostu na rzece Cichej. Organizacją budowy
miał zająć się Ponto, czyli ja. Zacząłem mieć nadzieję, że ta komiczna sytuacja
nie zamieni się w piekło. Damy i oficerowie wymienili się strojami, dając przy
okazji znów powód do żartów księciu Górnemu. Zalękniony, wychodziłem z namiotu
za księciem. Cały czas, szło za nim dwóch moich ludzi ze strzelbami, na wszelki
wypadek. Książę Górny widział naszą ostrożność, ale się tym wyraźnie nie
przejmował. Zawołał swoją świtę i generała, potem dłuższą chwilę im tłumaczył
co zaszło. Następnie dla porządku, oświadczył, że właśnie zwolnił dwóch jeńców
i sześć dam. Następnie kazał wycofać swoje wojska z terenu księstwa Dolnego. Wtedy
przyznałem się, do wysłania kompanii żołnierzy w stronę bagien, więc natychmiast
rozkazaliśmy ich ratować. Spokojnie pojechaliśmy z jego
generałem i oficerami do zamku księcia Dolnego. Generał wstrzymał oblężenie
zamku i weszliśmy do komnat. Pokazaliśmy ojcu Animy akt pojednania oraz plan
budowy mostu. Książę Dolny, po namowie córki, podpisał akt pojednania, wiedział
bowiem, że obce wojsko jeszcze stało pod zamkiem. Dopiero teraz dotarło do
mnie, że zmierza to wszystko do szczęśliwego finału. Wojna zakończyła się, a
jedyną ofiarą tej wojny był pułkownik Baran. 7. „…nie tęskniłem tylko marzyłem” Wróciłem do swojej kwatery
wojskowej i zdjąłem wreszcie obcy mundur pułkownika. Już chciałem go wyrzucić,
kiedy uprzytomniłem sobie, że w lesie, leży w moim ubraniu pułkownik Baran.
Poszedłem do kapitana i poprosiłem aby odszukał pułkownika, bo może zabłądził w
lesie. Za nic nie chciałem przyznać się do
manipulacji ze żmijami. Oczywiście, szybko znaleźli Barana
i pan doktor ze smutkiem, stwierdził śmierć pułkownika, przez ukąszenie
dwunastu żmij. Pułkownik został godnie pochowany w mundurze, którego na
szczęście nie wyrzuciłem. Na pogrzebie, zastanawiałem się, czy Baran podpisałby
akt pojednania. Doszedłem do wniosku, że nie podpisałby aktu, w czasie pokoju
był nikim, istniał tylko w czasie walki. Wkrótce kapitan pogratulował mi
odwagi i przedstawił mnie do odznaczenia, od razu do stopnia starszego
zwiadowcy. W ten sposób dostałem etat w wojsku i znaczne wynagrodzenie. Ale ja
źle znosiłem musztrę wojskową, wolałem budować most, który, miałem zapisany
przy akcie pojednania. Kapitan, w porozumieniu z księciem Dolnym i Górnym,
wydał mi zezwolenie na swobodne działania przy budowie mostu i obiecał pomoc
wojskową. Ogłosiłem więc, na obu brzegach rzeki Cichej, nabór dla cieśli i
murarzy do budowy mostu. Oczywiście zgłosiło się kilkunastu silnych mężczyzn do
pracy z księstw Dolnego i Górnego. Już na drugi dzień wiedziałem, że budowa
pójdzie szybko. Miałem tylko jeden przykry moment.
Przyszło dwóch identycznych mężczyzn, mieli oczy koloru chabrowego, jeden
przedstawił się jako murarz a drugi jako cieśla. Narzekali, że wojna zniszczyła
ich dorobek i bardzo im zależy na pracy. Nie poznali swojego starszego brata,
bo miałem brodę, mundur wojskowy i czapkę mocno nacisnąłem na oczy. Poza tym
byłem, przecież, zamordowany. Zadałem tylko jedno pytanie: - Czy któryś z was zabił swojego
starszego brata? Bratek zaczął cofać się do tyłu i czmychnął,
a za nim pobiegł Chaber. Gdyby się przyznali, jak postąpili z bratem, z
pewnością dałbym im pracę, ale uciekli. Więcej ich nie widziałem. Chłód mojego drugiego życia miał
zalety, nie tęskniłem tylko marzyłem. Marzyłem o moście nad rzeką Cichą i
wybudowałem go najlepiej jak można. Na otwarcie
zaprosiłem wszystkich mieszkańców księstwa Dolnego i Górnego.
Przewiesiłem wstęgę pośrodku i czekałem na świty książęce z dwóch stron mostu.
Ludzie grali, śpiewali, jedli, pili. Wreszcie z dwóch stron nadeszły orszaki, z
gór książę Górny, a z dolin księżniczka Anima na przedzie. Zatrzymali się pośrodku
mostu i przecięli wstęgę. Książę uklęknął przed Animą i podniósł do góry
pierścień zaręczynowy, potem założył jej na palec i ucałowali się. Zgromadzeni
po obu stronach mostu ludzie krzyczeli z radości, a ja odetchnąłem, że to na
szczęście zwykły pierścień. Wiele osób podchodziło do mnie i gratulowali mi sukcesu.
Nawet jedna z dam dworu Animy, składając mi życzenia, przypomniała sobie, że
kiedy damy pływały łódką, a ja pracowałem na barce, to one wszystkie się we
mnie kochały. Grzecznie jej odpowiedziałem, że ja, też je kochałem, wszystkie
naraz. Bo to była prawda, kochałem je wszystkie, nawet nie wiedziałbym, którą
wybrać, gdybym mógł, oczywiście. Kiedy ludzie przestali chodzić w tę i z powrotem
po moście, stałem jeszcze dłuższą chwilę i powoli docierało do mnie szczęście.
Pomyślałem sobie, że mnie już nic lepszego nie spotka. Tymczasem na niebie
pokazały się gwiazdy, a na most wbiegł pies, mój znajomy, tajemniczy łaciaty pies.
Przebiegł przez most i pomachał do mnie przyjaźnie ogonem. Za chwilę powoli,
wszedł na most Gwidon. Gładził poręcze mostu i kręcił głową z podziwem, aż
wreszcie krzyknął do mnie: - Brawo Ponto, jesteś wielki! - Bez ciebie Gwidonie, byłbym
malutki. Przywitaliśmy się serdecznie.
Gwidon powiedział, że idzie za psem. Postanowiłem kawałek go odprowadzić. Idąc,
w rozmowie przyznał się, że to jest jego pies, As zwiadowca. Ja zaś, opowiedziałem
mu, co mnie ostatnio spotkało. On uprzejmie słuchał i dziwił się, choć miałem
podejrzenie, że wszystko wiedział. Udaliśmy się ścieżką za Asem, aż doszliśmy
do mojej, spalonej chaty. Powiedziałem mu, że mam zamiar odbudować swoje stare
siedlisko. Pochwaliłem się, że mam dobrą, wojskową pensję i marzy mi się,
postawić następny most. - Ponto, widzisz jak łatwo
połączyć kraje mostem, o wiele gorzej idzie łączyć ludzi. Ponto, jak skończysz remont
domu, to przyślę ci dwa małe psy, niedługo ukochana Asa będzie miała szczeniaki.
Ponto, na pieńku znajdziesz coś na odbudowę domu. Ponto i coś tam jeszcze, na
wszelki wypadek. Pomachał do mnie i poszedł za
Asem. Na pieńku leżał skórzany woreczek i pierścień, podobny do poprzedniego.
Wziąłem woreczek do ręki i oczywiście, był pełen złotych monet, zaś na pierścień
tylko patrzałem z niepokojem. Pamiętałem, że drugie życie hartowało serce i to
była prawda. Ale trzecie życie… nie mogłem przypomnieć sobie wtedy co oznaczało
to trzecie życie. Może za długo przypominałem sobie i wtedy, jakieś ptaszysko
nadleciało i porwało klejnot. Nie żałowałem straty, może los nie chciał mnie
kusić. Było już bardzo późno, postanowiłem wrócić do kwatery wojskowej i wyspać
się wreszcie. Po drodze wrzuciłem do żmijowiska skórzany woreczek z monetami,
niech pilnują, na wszelki wypadek. U żmij było pewnie jak w banku. W kwaterze położyłem się spać. Trudno
mi było zasnąć, bo głowę miałem pełną jasnych planów, myślałem sobie, że
wybuduję nie tylko drugi, a może i trzeci most dla ludzi i zwierząt. Ale najbardziej
cieszyłem się z obiecanych piesków, jeszcze się nie urodziły, a już je
pokochałem. Zasypiając, zastanawiałem się jakie im dać imiona? W nocy miałem zawiły sen, w którym
otrzymałem złoty „Order Barana”!
|
|
ilustracja Maciej Jędrysik |
||
◄HOME Copyright © Rita Vespa 2021
|